Zdecydowaliśmy się "zaryzykować" samodzielny wyjazd do położonego ok.100km na północ Dahab.
Chyba rzeczywiście nie przygotowaliśmy się do wyjazdu zbyt dobrze. Po informacjach ludzi, którzy byli w Egipcie, można mieć wrażenie, że podróżuje się po nim tylko w eskortowanych konwojach. Prawdopodobnie tak właśnie było kilka lat temu, kiedy niestety terroryści upodobali sobie ten kraj i rejony turystyczne. Poza tym, wydaje mi się, że taka opinia jest związana z tym, że rzeczywiście większość ludzi jeździ tam do kurortów turystycznych, gdzie po prostu wykupują wycieczki do Kairu, Luksoru, itd. Z danego miejsca, autobusy muszą wyruszyć mniej więcej o tej samej porze, zwykle nocy, żeby na rano dojechać na miejsce. W związku z tym generalnie wyruszają razem, albo spotykają się po drodze i jadą jeden za drugim. Na drodze trzeba zatrzymywać się kilka razy w związku z kontrolą paszportową.
Teraz natomiat możliwe jest normalne podróżowanie środkami komunikacji publicznej.
Dworzec autobusowy znajduje się pomiędzy Nama Bay i miastem Sharm, stąd kursują kilka razy dziennie autobusy w różnych kierunkach.
Fakt, dogadanie się i upenienie, że dobrze się dogadaliśmy zajmuje trochę czasu, ale warto.
Spotkaliśmy tutaj młodych Kanadyjczyków, którzy jeżdżą po Egipcie. Właśnie jechali do Dahab na kurs nurkowania.
Wyruszyliśmy w półtoragodzinną podróż do Dahab. Wśród sprawiających nieprzyjazne, "suchych" górskich terenów Synaju, zatrzymywaliśmy się kilka razy na kontrole paszportowe. Niewdzięczną pracę mają wojskowi kontrolujący podróżnych: stoją zazwyczaj przy skleconej z byle czego budzie, czasem mają jakiś dach, chroniący ich od słońca. Jest ich kilku, jeden zazwyczaj stoi po prostu z karabinem, inni siedzą przy stole. Czasem kierowcy dają im jakiś zimny napój.
Ale pomimo źle wyglądających warunków ich pracy, zachowują się przyjaźnie.
Egipcjanie w ogóle zrobili na nas wrażenie ludzi zdających sobie sprawę z roli turystyki w ich kraju, i tego, że każdy turysta wpływa pośrednio na ich życie - zasila gospodarkę kraju. Są uprzejmi, przyjaźnie nastawieni, po prostu mili. A to wcale nie jest powszechne w miejscach turystycznych na świecie.
W Dahab dojechaliśmy do dworca autobusowego, z którego "prywatną taksówką" (czyli po prostu prywatnym pick-upem) dojechaliśmy do miasteczka.
Kiedy zobaczyliśmy miasteczko, wiedzieliśmy już na pewno, że Sharm el Sheikh nie jest w żaden sposób reprezentatywne dla Egiptu.
Tutaj w Dahab, Arabów, Egipcjan, Beduinów spotyka się na każdym kroku. Przejście ulicą ze sklepikami nie wiąże się z koniecznością odmawiania każdemu nachalnemu sklepikarzowi obejrzenia jego kolekcji.
Miasto rozłożone wzdłuż wybrzeża, i ograniczone skalistymi górami Synaju z drugiej strony, robi ogromne wrażenie.
Tutaj dzień może upłynąć leniwie na śniadaniach i obiadach w osłoniętych beduińskich restauracyjkach na plaży. Na kąpieli w ciepłej zatoce. Na spacerach.
Może też upłynąć na górskim trekingu, jeździe na wielbłądach lub quadach do pobliskich beduińskich wiosek, na surfingu, czy po prostu nurkowaniu.
Nam upłynął na pierwszym kontakcie z ciepłem morza podczas pierwszego w Egipcie snorklingu.
A dahabska rafa nas zachwyciła. Niesamowicie piękny świat podwodny.
Pierwsze jeżowce, które chwilami były wielkie jak piłka, pierwsze kolorowe rybki.
Z żalem opuszczaliśmy Dahab popołudniem. Obiecaliśmy sobie, że tam na pewno wrócimy. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że tak szybko.