Po smacznej rybie, zjedzonej w restauracji na wybrzeżu w miasteczku, pożegnaliśmy się z naszymi współtowarzyszami nurkowania i wybraliśmy się na poszukiwanie noclegu. Nie chcieliśmy opuszczać Dahab tak szybko.
Zatrzymaliśmy się w Sindbad Camping, po północnej stronie miasteczka, kilka kroków za zakrętem wybrzeża. Tani, przytulny camping, prowadzony przez beduinów, pochodzących z północnych wiosek Synaju.
Nie polecam osobom szukającym luksusu. Co też twierdzą właściciele na stronie internetowej campingu.
Bardzo proste pokoje, niejeden wymagałby remontu, odmalowania ścian. Łazienki w pokojach to muszla i prysznic, osłonięte zasłonką. Nasz pokój wychodził zaraz na stronę zatoki. Nie wiem, jak wyglądała pozostała część terenu. Ale tutaj była kuchnia, w której można było kupić przepyszne dania gotowane na miejscu, których cena nie była 'hotelowa'. Przyjemna jadalnia na powietrzu, beduińskie miejsce wypoczynkowe wśród palm i szumu morza. Kilka leżaków na słońcu. Lodówki, w których chłodzą się napoje i piwo, a każdy może się częstować, zapisując na tablicy ile czego wziął, i rozliczając się na koniec pobytu.
Dahab jest miejscem, w którym ludzie wyciszają się, bawią, surfują, nurkują, chodzą po górach.
I różnych ludzi spotyka się w miejscach takich, jak Sindbad Camp.
Można spędzić nocne godziny na rozmowach o wszystkim. Spotykamy parę dojrzałych Holendrów, dla których Dahab jest miejscem corocznego odpoczynku. Spotykamy parę młodych, entuzjastycznych Hiszpanów, którzy próbują się zrealizować w kręceniu filmów o Free Diverach.
Wieczorny spacer po miasteczku, gdzie rozlegająca się muzyka dodaje uroku światłom i kolorom miejsca.
Wyśmienity sok z limonki w przydrożnym barze.
Pobudka o świcie, żeby podziwiać wschód słońca nad Arabią Saudyjską.
I wietrzna sobota z 'uciekającym' przy odpływie morzu.
Żadnego żalu za tym, że nie pojechaliśmy do Kairu. Piramidy stoją już tak długo, że chyba jeszcze będziemy mieć czas, żeby je zobaczyć.